Mam ochotę ciągle rozpisywać się na temat tego jak to się wszystko stało, że piszę i o tym, jak zostałem copywriterem. To jest jednak dość długa historia. Tak jak wspominałem w poście o braku alternatywy, chęć pisania towarzyszyła mi od wczesnej podstawówki. Jednak to nie był bezpośredni powód, by jako copywriter utrzymywać się z tego zajęcia. Czynnikiem determinującym był brak pracy na pełnym etacie. Poszukiwania, rozmowy, kolejne etapy nie przynosiły rezultatu w postaci wymarzonego etatu na stanowisku e-commerce managera. Zacząłem działać dwubiegunowo. Wysyłanie CV i procesy rekrutacyjne dzieliłem z tworzeniem sobie swojego własnego stanowiska pracy. Co sobie założyłem? Od czegoś trzeba zacząć. A przecież nie wiedziałem nic na temat tego jak pozyskiwać klientów w tym segmencie. Jak skonstruować ofertę, jak komunikować się z potencjalnymi partnerami?
Pierwsze moje założenie to konieczność posiadania własnej strony internetowej. Przecież jestem nowym freelancerem na rynku pełnym takich jak ja lekkopiórych. Jakoś trzeba się wyróżnić. Choć sama strona nie jest czymś, co mnie wyróżnia. Jednak zależało mi na jakości jej wykonania. Responsywna, nowoczesna z fajną domeną. To zajęło dużo czasu. No ok. miesiąca. Wszystko chciałem zrobić sam. Przecież jako bezrobotny mam czas i ograniczone zasoby finansowe. W takiej sytuacji warto wykorzystać swoich najbliższych znajomych. Zawsze któryś z nich może zajmować się rzeczami związanymi z marketingiem lub budową stron www. Ja właśnie tak zrobiłem. Strony nie chciałem stawiać od podstaw. To nie ma większego sensu, kiedy na rynku jest tyle genialnych szablonów. Jeden z moich znajomych udostępnił mi szablon, z którego sam kiedyś korzystał a dziś jest mu już niepotrzebny. No i tak mając kod html spersonalizowałem szablon pod swoje potrzeby. Wcześniej głowiąc się niemal codziennie nad domeną. Wreszcie udało się stworzyć coś spójnego z moimi zainteresowaniami. Piszebolubie.com.pl wg mnie trafia w istotę rzeczy.
Dzięki temu mogłem już zacząć przedstawiać się nieśmiało firmom, które mogą potrzebować freelancera pracującego zdalnie. Od czego zacząłem:
- blogi tematyczne – to na nich znajdowałem inspiracje. Szczególne miejsce ma dla mnie blog, który podpowiedział mi co można zrobić na starcie. Biznesoweinfo.pl poświęcony pracy zdalnej w charakterze freelancera. Cała masa inspiracji. Świetnie napisany. Zazdroszczę. I co dla mnie najważniejsze wlał we mnie pewność, że się da!
- Zrobiłem kilka rzeczy, które podpowiedziały mi treści zamieszczone na wspomnianym blogu:
- próby pokazania się na giełdach textbroker i supertreść. Osobiście nie polecam. Stawki bardzo niskie. Niewiele zleceń. Progi wypłat,
- agencje z okolicy i nie tylko — zabrało mi trochę czasu zrobienie bazy kilkudziesięciu agencji z Warszawy i okolic. Wysyłka maili jest mało skuteczna. Tylko dwa odpisane maile. I nic poza tym. Ale tej metody nie skreślam. Warto to robić bo na pewno w ten sposób uda się znaleźć klienta. Trzeba cierpliwości i konsekwencji,
- facebook i grupy tematyczne — tu też warto zaglądać. Chociaż jest tam spora konkurencja można złapać kontakt, przesłać próbkę,
- Oferia.pl – wg mnie najlepsze źródło do szukania zleceń na początku drogi.
- W zasadzie zrobiłem tyle z tego co mnie zainspirowało. Jednak w człowieku znajdą się jeszcze pokłady kreatywności. Nie mówię tu a samej umiejętności pisania i warsztacie. To też zawsze poddawane jest ocenie. Tylko o pomysłach na dotarcie ze swoją propozycją. Postanowiłem wykorzystać portal LinkedIn. Tu drzemie prawdziwy potencjał. Możliwość wysyłania wiadomości, zaproszenia do sieci kontaktów, polecenia przedstawienia od innych znajomych, etc. Od tego zaczynam każdy dzień, w którym zamierzam szukać zleceń. WARTO!
Na drodze do finalizacji rozmów dotyczących współpracy często pojawiał się problem ustalenia właściwych stawek. To niesie za sobą zawsze pewne ryzyko. Początkowo trudno jest ustalać je skutecznie. Oczywiście sytuacja gdzie mamy 100% skuteczności w pozyskiwaniu klientów nie istnieje. Jednak może zdarzyć się problem 100% nieskuteczności w dłuższym okresie. Przede wszystkim miałem z tym problem. Strona przyciągała potencjalnych klientów. Pytali o stawki. A ja zadufany w sobie „rycerz słowa” jako najlepszy „słowny najemnik” (tak, tak to moje ulubione „definicje” copywritera 🙂 kazałem sobie słono płacić. I to był błąd. Choć nie startowałem z pustym portfolio (miałem wiele ciekawych realizacji dla magazynów branżowych o e-commerce, czy tysiące opisów produktów) Jednak moje portfolio nie powalało na kolana.
Kwestia stawek copwritera jest bardzo istotna. Ja chcę dla siebie jak najlepiej. Tylko czy klient jest w stanie zapłacić tak wysoką kwotę za niepewnego pismaka. Pewnie nie. Brak cennika nie jest czymś dziwnym w tej branży. Jednak trzeba znać swoje potrzeby. Po raz kolejny wspomnę mój ulubiony blog. Można tam znaleźć świetny kalkulator, który pomoże przy ustalaniu swoich potrzeb, wydatków, opłat. To pozwoli wycenić godzinę twojej pracy. Niezwykle pomocne narzędzie.
Oceniając swoją pracę dążącą do pozyskania pierwszych zleceń moje spostrzeżenia są takie:
- porządna, własna strona z dobrą domeną to podstawa dla mojej copywriterskiej pracy. Dzięki niej dostałem zlecenie na… zrobienie strony internetowej dla sporej firmy logistycznej + cała warstwa tekstowa,
- ogłaszanie się na oferii jest warte poświęcenia czasu. Dostałem stąd projekt na duży content (blog + opisy produktów),
- reszta działań póki co nie dała żadnego rezultatu. To nie znaczy, że nie warto. Sądzę, że innych źródeł zleceń nie umiem dobrze wykorzystać,
- linkedin – bardzo duży odzew na wysłane wiadomości. Póki co pracuje w tym kanale dość krótko i jeszcze trwa kilka rozmów, które czekają na finał. Z tego źródła dostałem też zlecenie od agencji. Jednak ta współpraca ostatecznie nie wypaliła. O tym już pisałem we wpisie o „Fifty albo fifty…”
Przechodząc do ostatniego akapitu. Zajęcie copywritera jest ryzykowne. Znajdzie się czas przestoju w pisaniu. Co zresztą warto wykorzystać dla innych rzeczy. Zawsze jest co robić chociażby przy swoim blogu. Czasami myślę o tym jak jeszcze niedawno pracowałem na pełnym etacie. Znajomi z pracy, wyjścia na piwo, służbowe imprezy, pewna pensja 🙂 Ale z drugiej strony — organizowanie czasu przez samego siebie, możliwość pracy z każdego miejsca na ziemi, spędzanie większej ilości czasu z rodziną. Pracuję w domu więc odchodzą koszty dojazdu, wydawania pieniędzy na jedzenie, takiej ilości ubrań. Dochodzą opłaty firmowe. Podjęcie tego typu pracy jest ryzykowne w podobnym stopniu jak każdej innej i nie zawsze jest to kwestia dobrowolnego wyboru. Ale tak jak pisze Sławomir Gdak — Copywriterzy z nimi źle, bez nich jeszcze gorzej.
6 thoughts on “Jak dostałem pierwsze zlecenia jako copywriter?”
Dziękuję za polecenie 🙂 Wprawdzie nie powinnam Ci życzyć powodzenia w szukaniu zleceń, bo jesteśmy dla siebie konkurencją w sumie, ale myślę, że na rynku jest tyle pracy dla „lekkopiórych”, jak to fajnie powiedziałeś, że dla każdego coś się znajdzie 🙂
E tam. Życzmy sobie czasów kiedy będzie nam brakować palców do pisania i będziemy siebie polecać 😉
Ja swoje pierwsze zlecenie otrzymałam z portalu http://oferia.pl/zlecenia a do zarejestrowania się na nim namówiła mnie przyjaciółka (zaraz po tym jak zdecydowałam się zostać freelancerką) ;). I w ten sposób rozpoczęła się moja przygoda z copywritingiem :).
Dziękuję za wpis! Wprawdzie moje pierwsze zlecenie z oferii wpadło jako drugie (przyznam, że całkiem spore) to muszę powiedzieć, że warto tam się ogłaszać. Od czasu do czasu można dostać coś ciekawego.
Ciekawy wpis i powiem szczerze, że zazdroszczę pracy w dowolnym miejscu na ziemi 🙂 Życzę dużej ilości pracy 🙂
W rezultacie sprowadza się to do siedzenia w biurze. Ale możliwość pracy z dowolnego miejsca mam 🙂